niedziela, 12 lipca 2015

No game no life - nie jest tym czego oczekiwałem..

..ale jest DUUUUŻO lepsze.

Jakiś czas temu zrobiły się modne animu o wirtualnej rzeczywistości, mmo, grach online - nazywajcie to jak chcecie. Pojawiło się SAO, Log Horizon, Accel World i coś tam jeszcze chyba było. Ciężko mi powiedzieć co spowodowało takie zainteresowanie tematem, który wydaje mi się, że ciągle jest kulturowo traktowany jako coś "niszowego", poza mainstreamem, a czasem nawet traktowany z pogardą. AW nie oglądałem, ale SAO mnie nie zachwyciło(o czym możecie przeczytać na blogu), Log Horizon okazał się tak dobry, że nie mam odwagi o nim pisać.

Jestem człowiekiem, który kiedyś oglądał animu nawet sporo, potem przestał i teraz wraca okazjonalnie. Rzadko śledzę sezonowe nowości, a jeszcze rzadziej oglądam serie na bieżąco.. I tak było z No game no life. Szczerze powiedziawszy to przez długi czas nie miałem w ogóle świadomości o istnieniu tego animu(raz chyba widziałem jakiś filmik na yt, ale widziałem może z  30 sekund). Jako, że sporadycznie coś oglądam to jakiś czas temu postanowiłem coś krótkiego obejrzeć i jakoś takoś wypadło na NGNL bo ponoć dobre, bo ponoć śmieszne, bo ponoć takie popularne było(ten ostatni argument mnie nie przekonywał). Kumpel określi to animu jako "taki sao tylko, że lepsze". Jakbym miał czas to bym go kopnął w twarz za taką obrazę skierowaną w stronę No game no life.

To animu nie ma nic wspólnego z ww. SAO - ani tu wirtualny świat(chyba), ani w fabule krzty podobieństwa. Owa produkcja opowiada nam o rodzeństwie(czy aby na pewno?) - 18. letnim Sorze i 11. letniej Shiro. Oboje odrzucili prawdziwy świat na rzecz bycia najlepszymi w każdej możliwej grze. Każde z nich jest geniuszem na różnych płaszczyznach i razem dopełniają siebie jako Beziminni/Puści, których nikt nie może pokonać. Z jakiegoś powodu czują odrazę do prawdziwego świata, boją się ludzi i jedynym miejscem gdzie są w stanie na prawdę żyć jest wirtualna przestrzeń. Pewnego dnia po wygranej partii w szachy z anonimowym kimś z internetu zostają przeniesieni go innego świata. Tak po prostu.. BUM i są w innym świecie. Świat ten poza taką oczywistą "innością" jak masa różnych humanoidalnych ras posiada pewien bardzo, bardzo intrygujący aspekt - wszelkie konflikty są rozstrzygane przez gry. KTO TO WYMYŚLIŁ!? Nie można dać komuś normalnie w mordę tylko trzeba go wyzwać do gry w bierki.. Będąc jednak szczerym taki koncept świata bardzo mi się podoba i daje na prawdę szerokie pole do popisu twórcom scenariusza. Oczywiście dwójka naszych jakże uroczych bohaterów momentalnie w nowym świecie się odnajduje - zostają królem ludzkiego królestwa i podejmują jakże śmiałą decyzję - chcą podbić cały świat i wyzwać na "pojedynek" boga.

Nie ma sensu więcej pisać o fabule bo każdy kolejny szczegół zepsułby odbiór tego świetnego animu. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja głównych bohaterów - geniusze, potrafią przewidzieć każdy aspekt gry w jakiej biorą udział, już po pierwszych ruchach ich zwycięstwo jest przesądzone, ale jednocześnie widać, że nie są nikim więcej jak ludźmi, którzy wszystko co osiągają jest wynikiem "ciężkiej pracy", a nie przypadku. Twórcy fantastycznie zachowali proporcje pomiędzy absurdalnym poczuciem humoru i powagą jeśli chodzi o tę dwójkę.. Co ja gadam.. Nie ma żadnych proporcji! Wszystko wydaje się tak randomowe i teoretycznie bez sensu, że kilkukrotnie podczas oglądania tego animę miałem wyraz twarzy w styku "Co to do cholery było!?", ale należy nadmienić, że nic nie jest bezcelowe(choć celowość bywa niebywale płytka). Nie zmienia to jednak faktu, że to wszystko fajnie się komponuje, dopełnia i wygląda naturalnie.
Tak btw. to to jest Tet - bóg

Bardzo fajnie też przedstawia się świat jako taki - mnogość ras i relacje między poszczególnymi, krajobrazy, model hierarchii no i ten "system" rozwiązywania konfliktów. Te razy oczywiście są typowe dla naszego "zachodniego" postrzegania fantastyki orientalnej i w pewnym momentach jest bardzo sztampowo, ale każda z pokazanych ras cechowała się czymś wyjątkowym i momentami w stylu "O co do chodzi!?" :)

Są jednak rzeczy do których nie jestem w stanie się nie przyczepić. Dajmy na to muzyka - niby jest, niby pasuje, ale nie zapada w pamięć - po prostu jest. Ale kto by się przejmował muzyką.. Ja? Mniejsza.. Kolejna kwestia, która niezwykle mnie mierzi to to, że animu jest "pseudo" haremówką. Dlaczego "pseudo"? A no dlatego, że niby nie ma oczywistego haremu, ale zagęszczenie płci pięknej wokół Sory jest większe niż żuli pod monopolowym. Postaci męskich jest tyle co nic i może są to istotne postaci to nie sposób odebrać wrażenia, że gdyby ich nie było to animu niewiele by straciło. Ostatnią rzeczą(dużą rzeczą), która niezwykle mnie irytowała w czasie oglądania tych 12 odcinków to nieomylność Sory i Shiro. Doceniam, że autorzy nie zrobili z nich strzelających laserami z uszy superbohaterami, ale ten ich intelekt, geniusz, nieomylność zakrawa o absurd. Oni są po prostu nieomylni, wygrywają wszystko zanim gra się zacznie. Z jednej strony ładnie to wygląda bo ludzka rasa jest w tamtym świecie traktowana jako śmieć, coś czym nie warto sobie zawracać głowy, a tu nagle pojawia się taka dwójka, która może wszystko, ale jednak mogliby się czasem pomylić. Są sytuacje, które wydają się beznadziejne, że popełnili fatalny błąd, że zginą, legną, padną i do miasta spłyną, ale na końcu i tak wychodzi na to, że była to część planu i pachnie to "deus ex machina".  Można by się też przyczepić do szczeniackiego humoru, ale chyba takowy ma odzwierciedlenie w naszym świecie więc przywykłem.

Chciałem tu dać jakiś obrazek.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że całość ogląda się bardzo przyjemnie, jest czymś świeżym(przynajmniej dla mnie) i mogę to animu umiejscowić troszkę poniżej Fullmetal Alchemist: Brotherhood i Steins;Gate na mojej wyimaginowanej "topliście" anime.

Na koniec wspomnę, że opening też jest ładny choć typowy dla anime(jakoś tak wszystkie brzmią mi podobnie), a ending jak zwykle beznadziejny.

To koniec tego przydługiego i nudnego tekstu. Z czystym sensem polecam tą produkcję każdemu komu nie przeszkadza niewybredny humor, kto lubi takie bardziej "intelektualne" podejście do fabuły, a nie zwykłe mordobicie.

Pozdrawiam,
Grizz



*Kreska też jest ładna.*

niedziela, 5 lipca 2015

O czym jest piąty seon Gry o tron?






To jest bardzo dobre pytanie. Będąc szczerym to nie mam pojęcia o czym jest ten sezon. O ile w pierwszych czterech był jakiś motyw przewodni, coś na czym skupiał się scenariusz tak tutaj mamy zlepek kilku motywów z poprzednich sezonów, ale nie ma niczego co można by nazwać motywem przewodnim. Mamy Lannisterów, mamy Wrony, dzikich, Sansę, Tyriona, Khaleesi, mamy też Arię i kilka innych motywów, a to wszystko zostało potraktowane tak jakby być musiały, ale scenarzystom to nie pasowało bo mieli swoją wizję tego sezonu, no ale że wstawić to musieli to zrobili z tego takie coś.

Nie twierdze przy tym, że sezon był zły.. No dobra, był zły. Był wręcz TRAGICZNIE ZŁY. Te prawie, że przypadkowo zestawione motywy nie tworzą nic spójnego, to wszystko jest, ale nie razem, a obok siebie.

Można więc zapytać po co to oglądałem skoro mi się nie podobało. W sumie to chyba tylko dlatego, że od pojawienia się Mężczyzny strasznie intrygowała mnie historia Aryi i co to z nią będzie, o co chodzi z tym Bogiem o wielu twarzach. Był to jedyny motyw, który ciekawił mnie w pełni. Poza tym chciałem zobaczyć tych White walkerów i jak zginie Snow. Tylko tyle. Odkąd zacząłem oglądać ten serial to cała ta ekipa na murze niezbyt mnie interesowała. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię, że byli niepotrzebni, ale mimo iż pasowali do krajobrazu Północy, że były tam postaci, które dało się lubić i nie, to jednak poza kilkoma chwilami jak wyprawa za mur, spotkanie ww. zimowych zombiaczków po prostu byli.

Tego sezony nie ratował nawet Tyrion. Dlaczego? Przecież tak lubię tą postać.. No lubię i to bardzo, ale w tym sezonie tak jakby go nie było - nic ciekawego nie zaprezentował, nic znaczącego nie uczynił. Gdyby nie było to w ogóle to nawet bym tego nie zauważył.

Po jedynym udanym sezonie Gry o tron jakim był 4. sezon spodziewałem się, że piąty będzie jeszcze lepszy. Niestety nie jest. Znając siebie to w swych masochistycznych zapędach oglądnę kolejny sezon i kolejny i kolejny.. No nic, trzeba teraz nadrabiać inne seriale, albo..

poniedziałek, 30 marca 2015

Tokyo Ghoul sqrt(A)

Przychodząc tutaj po tak długim czasie czuję się co najmniej nieswojo. Jeszcze bardziej nieswojo czuję się z powodu pisania tego akurat tekstu. Od moich ostatnich wypocin na temat animu minęło na prawdę dużo czasu i myślałem, że jestem wolny od tych chińskich bajek.. niestety :(

Zanim przejdę do części właściwej tekstu może napiszę co robiłem taki czas - bo miałem prowadzić cykl o LoLu, Drupalu itp.. Tak że grałem dużo w LoLa, bawiłem się w edycję wideo i przede wszystkim skończyłem szkołę i szukałem pracy. Wszystko to wychodziło mi tak słabo, że.. grałem jeszcze więcej w LoLa i jeszcze mniej czasu poświęcałem na szukanie pracy. Czy będzie jakaś regularność? Nie. A teraz przejdźmy do wylewania żółci na tą produkcję :)


 Tak, że ten.. Może na początku wrzucę tradycyjną tabelkę informacyjną.


To animu jest bezpośrednią kontynuacją anime o tytule Tokyo Ghoul w którym to - szybko streszczając - po Tokyo biegają tzw. ghoule, które jedzą ludzi i mają macki wystające z pleców, łopatek, lędźwi, bioder, wszystkiego. Czasem te macki tną, macają, myziają itp. Głównym bohaterem pierwszego sezonu jest niejaki Kaneki Ken, który pewnego dnia zostaje dziabnięty przez taką całkiem ładną panią ghoul po czym na nią i jej niedoszły obiad spadają metalowe belki jakiegoś budowanego budynku - a to ci przypadek - po czym mięso zostaje przewiezione do szpitala i tam przeszczepiają mu organy pani ghoul(chyba było jej Rize - jest to bardzo nieistotne) i tak oto staje się jednookim ghoulem. Cały pierwszy sezon fabularnie jest tak słaby, że nie opłaca się nad tym rozwodzić - od zwyczajne mazgajenie się głównego bohatera, że teraz nie może zjeść jejecznicy.


W tym tekście chcę się skupić na kontynuacji właśnie. Dlaczego na niej, a nie na pierwszym sezonie? Z dwu powodów - po pierwsze fabularnie tak ssie, że nie mam ochoty tego opisywać, a po drugie jestem na świeżo po drugim sezonie to chcę opisać drugi sezon. A więc przejdźmy do rzeczy.

Fabuła tego sezonu zaczyna się tam gdzie kończy się sezon poprzedni - Kaneki uwalnia się od Jasona, walka między ghoulami i ludźmi jakoś tam ustanie i niby happy end. No nie bo gość, którego całe Anteiku i nie tylko chciało uwolnić postanawia się przyłączyć do organizacji do której należał ghoul który tak ładnie go pieścił odrywając palce, wsadzając robaczki do uszu i inne takie pieszczoty. Szok, niedowierzanie, konsternacja. To jest w pierwszym odcinku i niby wszystko było ok gdyby nie to, że drugi odcinek dzieje się kilka miesięcy później, ale nie ma żadnej przesłanki, że minął jakiś czas dłuższy niż kilka dni. Ja wiem, że różne przeskoki czasowe są stosowane powszechnie w anime, książkach, mangach, filmach, ale to wygląda tak jakby kończył się jeden dzień, wstawał następny, ale ten następny tak jakby trochę pomylił daty. No mniejsza. Życie w Anteiku jakoś doszło do normy, wszyscy udają, że sobie radzą, ale np. taka Touka tak obrzydliwie to wszystko przeżywa, że mnie jako widza brało obrzydzenie.


Nie jest to obraz tzw. tsundere, jest to raczej postać czerpiąca masochistyczną przyjemność z tego, że jakoś tam cierpi i wkurza widza tymi swoimi.. czymś - ciężko mi to opisać. Niby jest ok, ale nie jest, niby wydaje się, że żyje normalnie, ale z jakiegoś na pewno nikomu niewiadomego powodu chce się dostać na ten sam uniwerek co Kaneki.. Ależ to zaskakujące. Touke jako postać w pierwszym sezonie bardzo lubiłem bo była to twarda babka, która potrafiła każdemu przyjebać, ale miała w sobie również delikatność i elegancję. W drugim sezonie - że tak metaforycznie powiem - zeszmacili ją.

Jest też kierownik całego tego wesołego przybytku, który próbuje zdobyć informacje co takiego dzieje się z Kanekim. Korzysta między innymi z usług największego zjeba w całym animu, któremu poświęcę chyba osobny wpis :) Przynajmniej ten gość został(kierownik, nie zjeb) został pokazany tak jak należało i w sumie nie ma się co o nim rozpisywać - zajebistość z niego emanuje.

Fabularnie sezon ten dzieli się na 3 części - pracownicy Anteiku, Kaneki/Aoigri i CCG. Co i jak w Anteiku już powiedziałem więc trzeba przejść do najgorszej części. Kaneki, ach ten Kaneki. Na początku pokazany jest jako super silny ghoul, który jest wysyłany do odbijania więzionych ghouli. Został nawet wysłany do super strzeżonego więzienia dla tych miłych "stworzeń". Potem nie wiedzieć czemu stał się totalną łajzą która nie wie czego chce, potem znowu był koksem, a na końcu.. był. Miałem o tym napisać na końcu, ale dochodzę do wniosku, że nie ma o czym pisać. Potem to jest takie nie wiadomo co i po co. osobiście uważam, że dużym błędem było w ogóle umieszczenie tej postaci w tym sezonie. Jak już po obejrzeniu wszystkich odcinków przeglądnąłem sobie wszystko w myślach doszedłem do wniosku, że Kaneki jest tak nieistotną postacią, że najlepiej by było jakby w ogóle go nie było i sezon skupił się na CCG bo ten akurat wątek wyszedł bardzo dobrze.

Jeśli chodzi o tą przemiłą organizację, która kocha ghoule jak własne dzieci to muszę przyznać, że przedstawienie jej i co główniejszych person wyszło bardzo fajnie. W pierwszym sezonie wszystko co z nimi związane było potraktowane strasznie po macoszemu i poza dwoma postaciami nie mieliśmy przedstawionych żadnych istotnych bohaterów. W tym sezonie jest inaczej - nie dość, że poszczególni inspektorzy mają własny czas antenowy to jeszcze mamy okazję poznać wewnętrzne tryby tej jednostki. Na wyróżnienie zasługuje przedstawienie niejakiego Juuzou Suzuya o którym również pojawi się osobny tekst. Cały ten wątek ma bardzo fajny klimat głównie dzięki temu, że jest tutaj pokazane życie bohaterów jako inspektorów, ale nie brakuje również życia prywatnego, ich przemyśleń, wniosków, wątpliwości. Są tutaj przedstawieni niezwykle ludzko w porównaniu do tego jak to wyglądało w pierwszym sezonie. Nie wiem jak dobrze ubrać w słowa moje wrażenia na temat tego akurat 'motywy', ale najlepiej chyba będzie jeśli powiem, że gdyby wyciąć tylko to co było w CCG i rozwinąć, dostalibyśmy coś co śmiało mogłoby zastąpić cały sezon. Najfajniejsze jest poznawanie tych inspektorów jako służbistów, ale i jako ludzi pełnych wątpliwości, strachu, wiary we własne przekonania.

Najlepszą jednak częścią tego sezonu jeśli już musimy łączyć CCG i to co było wcześniej to końcówka. Mamy tutaj kolejną walkę ludzi i ghouli, ale nie o samą walkę chodzi. O tej mogę powiedzieć tyle, że została przedstawiona jak należy i tyle. To co jest wręcz świetne to to jak do tego dochodzi - informacja, że w Anteiku są ghoule i ta akcja wywiadowcza. To co chwyciło mnie za serce to moment kiedy wieczorem do Anteiku przychodzi Shinohara i ucina sobie krótką pogawędkę z Yoshimurą która oddaje cały sens i bezsens wzajemnej nienawiści iskrzącej między ludźmi a ghoulami. Ta krótka rozmowa ocieka wręcz patosem, ale nie jest to nachalna podniosłość, ale niezwykle subtelna choć oglądając to wiemy, że jest to moment, który ma największe znaczenie w całym tym sezonie. Ujmujące jest też to jaki wydźwięk ma ta rozmowa - oboje Shinohara i Yoshimura wiedzą jak to się skończy i oboje tego nie chcą.


Jeśli chodzi o fabułę to chyba tyle. Mamy jeszcze na końcu kilka bezsensownych scen, które pewnie zostaną rozjaśnione w kolejnym sezonie, który na moje nieszczęście pewnie się pojawi i ja w swoich masochistycznych zapędach go obejrzę.

Wypada również na koniec wspomnieć o stronie technicznej.. Strasznie słaba. O ile w pierwszej części walki i te ghoulowe moce były ładnie animowane, muzykę się słyszało i kreska była ładna tak tutaj została tylko ładna kreska. Animacje strasznie kuleją - walki wyglądają jakby były robione w 15 klatkach, są niedokładne, moce ghouli momentami wyglądają jakby były po prostu narysowane i ani odrobina animacji ich nie dotknęła, a muzyki nie uświadczyłem - na pewno była, ale nie mogę sobie przypomnieć żadnego momentu gdzie w jakiś sposób była istotną częścią kompozycji. Jest wręcz zaskakujące jak można zrobić tak wielki krok w tył w kwestii technicznej. Wnioskuję, że twórcy chcieli wypuścić nowy sezon jak najszybciej i wyszło co wyszło. Miejmy nadzieję, że z kolejnym sezonem dadzą sobie na wstrzymanie i przynajmniej zrobią ładne animacje.

Tyle, koniec, wreszcie. Nie wyobrażacie sobie jak się cieszyłem kończąc oglądać to animu, kiedy miałem świadomość, że nie będę musiał już tak strasznie cierpieć psychicznie jak miało to miejsce przy prawie każdym odcinku. Ciągle mam cichą nadzieję, że nie będzie trzeciego sezonu, ale wszyscy dobrze wiemy, że będzie, a ja jestem takim masochistą, że to oglądnę. Pa.


Pozdrawiam,
Grizz.