czwartek, 25 sierpnia 2016

Piękny ten drugi sezon "Monogatari series"


Zbyt rzadko mam okazję oglądać takie perełki jak seria Monogatari. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak Shaft potrafi bawić się formą przekazu tworząc coś co można śmiało określić jako dzieło sztuki. To już nie jest zwykłe anime, to niepowtarzalne doznanie.


Nie sposób powiedzieć cokolwiek odkrywczego o drugim sezonie Monogatari z racji tego, że wybitnie odkrywczy nie jest. Źle by było gdyby twórcy uznali, że ta seria potrzebuje czegoś odkrywczego. Jednakowoż to i tamto uległo rozwinięciu.

Najbardziej widać to w warstwie fabularnej. Nie małym zaskoczeniem było dla mnie gdy uświadomiłem sobie, że w Monogatari series: second season mam do czynienia z jedną, spójną historią miast kilku mniejszych luźno powiązanych jak w przypadku Bakemonogatari. Tak na prawdę mamy do czynienia z dwiema historiami, ale jedna z nich dzieje się równolegle do wydarzeń właściwych i ma być swego rodzaju konkluzją na temat Hanekawy.

Pomińmy jednak na chwilę kwestię Tsumasy i skupmy się na wątku właściwym. Znów mamy do czynienia z tzw. arcami, które w teorii wyznaczają podział fabularny na kilka postaci. W Bakemono podział był o tyle widoczny, że mimo iż wydarzenia działy się kolejno po sobie to wszystko miało jasny początek i koniec. Wiązało się to również z indywidualną stylistyką dotyczącą konkretnej postaci. Tutaj sytuacja ma się troszkę inaczej. W przeciwieństwie do pierwszego sezonu podział jest bardziej umowny i ma na celu raczej determinować pojawienie się pewnych postaci, miejsc, sytuacji i co się z tym wiąże - różnorodnej stylistyki.

Zastosowano tutaj "prawdziwy" wątek fabularny i wyszło to całości bardzo na plus. W poprzednim sezonie brakowało mi właśnie głównego wątku, który by wszystko spajał. Oczywiście ten swój swoisty podział bezdyskusyjnie miał pewien urok, jednak należę do ludzi lubujących się w historiach i w przypadku Monogatari series: second season mój głód historii został zaspokojony. Pomimo podziału na - nazwijmy to umownie - rozdziały, które sugerują odrębną tematykę to wszystko się ze sobą łączy, splata i w efekcie dostajemy ciekawie przedstawioną historię.

Ciekawym zabiegiem jest zaburzenie chronologii wydarzeń tak, że aby pojąć całość fabuły to widz jest zmuszony do poukładania sobie w głowie to co było dane mu zobaczyć. Nie jest to jednak "widzimisię" twórców, a fabularnie uzasadniony zabieg. Można BARDZO ogólnikowo określić, że fabułą sama siebie przestawia.

Nigdy zbyt wiele Kaikiego.

Od strony audiowizualnej jest świetnie. Troszkę boli mnie skąpo użyta stylistyka obecna w arcu Hitagi z Bakemono jednak jest to zrozumiałe ze względu na to, że Senjougahara nie dostała własnego czasu antenowego. Nie oznacza to oczywiście, że jest postacią nieistotną, ale stała się kimś kto jest na tym samym szczeblu fabularnej hierarchii, na którym był Meme w Bakemono. Przez przesunięcie jej na trochę inny plan, swój czas dostały inne postaci i tak oto mamy okazję podziwiać genialne stylizowane retrospekcje w opowieści o przeszłości Shinobu czy.. po prostu możemy podziwiać Kaikiego. Widać w tym jak znacząco został zwiększony budżet na Monogatari. Nie brakło oczywiście pewnych uproszczonych elementów przekazu, które stały się już znamienne dla tej serii, ale nie sposób nie dostrzec jak twórcy rozwinęli skrzydła. Warto nadmienić, że w końcu pojawiło się więcej postaci drugo czy nawet trzecioplanowych, które są ukazane w typowym dla Shafta, pełnym umowności stylu. Właściwie cały styl wizualny jest tutaj bardzo umowny i ta umowność jest piękna i niezwykle wiarygodna.

Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać jak swobodnie Shaft miesza różne style.
Dźwięk też jest na na prawdę dobrym poziomie - począwszy o takich "pierdół" jak openingi i indingi, po zabawę dźwiękiem w dialogach, aż po OST, który jest na prawdę dobry, a w przypadku retrospekcji Shinobu jest wręcz świetny. No i OST Kaikiego też jest bardzo dobry i wyrazisty. Tak jak Kaiki.

Na uznanie zasługuje również opening do ostatniego "rozdziału" opowieści, który bardzo fajnie miesza oryginalny styl serii Monogatari oraz "alternatywną", oldschoolową kreskę. Niby taka pierdółka, a cieszy.

Twórcy wyraźnie wzięli sobie do serca znaczenie słowa "monogatari" i zaserwowali widzowi ciekawie prowadzoną, spójną historię z intrygującą formą przekazu. Chciałoby się powiedzieć o tym coś więcej, ale grzechem by było zdradzać więcej. Seria Monogatari jak na początku wspomniałem jest wyjątkowym doznaniem, które każdy powinien odczuć na sobie indywidualnie. Wiadomym jest, że nie każdemu przypadnie do gustu z racji swej nieco ekscentrycznej formie przekazu, jednak na pewno warto dać tej serii szansę. Dla tych jednak, którym przypadnie ona do gustu, zawsze będzie zajmować wyjątkowe miejsce w sercach pełnych miłości do japońskiej sztuki animacji.


Pozdrawiam,
Grizz

Rzeczony opening.



Nadszedł czas by wspomnieć o Hanekawie i jej historii. Fragment dotyczący Tsubasy dzieje się obok wydarzeń, w których bierze udział Koyomi co może zaskoczyć gdyż Araragi zawsze był integralną częścią wydarzeń związanych z Tsubasą.

Wydarzenia tutaj pokazane zamykają niejako wszystko to co zostało nam ukazane od Nekomonogatari kuro przez Bakemonogatari do chwili "obecnej". Historia Hanekawy zawsze była inna od reszty gdyż wiązała się tylko i wyłącznie z nią. W sumie to też z Araragim, ale to ona była źródłem, alfą, genezą tego co ją spotykało. Sposób ukazania jej historii zawsze też był inny niż w reszcie przypadków, a to dlatego, że narracja była bardziej bezpośrednia - historia nie była nam przez kogoś tam opowiedziana, a poznawaliśmy ją od źródła(czy to od Koyomiego czy Hanekawy bezpośrednio). Przez to też zawsze styl tej opowieści wydawał mi się niezwykle zwyczajny, ale tak miało być - miała to być historia bardzo dosłowna.

Arc Hanekawy jest też o tyle istotny, że skupia się na czymś innym niż główny wątek. Ile razy oglądając anime mieliśmy pokazany po prostu strumień wydarzeń związanych wyłącznie z głównym bohaterem, jednym wątkiem itp.? Ile razy było nam jednak dane poznać to co przeżywają inne postaci? Ten arc świetnie pokazuje, że może istnieć coś poza głównymi wydarzeniami co może być interesujące i w jakiś sposób istotne.

Wątek, można by rzec, poboczny jest jednak istotny w kontekście ogółu postaci jakie było dane nam poznać bo niezwykle ludzki i doczesny.

piątek, 19 sierpnia 2016

Dzisiaj o Ano Natsu de Matteru i "świadomości" anime


Po tym jakże pięknym Guilty Crown, które wywarło na mnie tak piorunujące wrażenie miałem ochotę obejrzeć coś takiego zwykłego, prostego, może lekko głupawego. Chciałem coś co pozwoli mi zapomnieć o tym rozczarowaniu. Pomyślałem "chciałabym obejrzeć coś jak Onegai Teacher". Ano Natsu de Matteru właśnie to mi dało.


No może nie dokładnie dało to co Onegai Teacher i to nie ze względu na ogólnie panującą opinię - błędną zresztą - ale ze względu na to, że jest to anime bardziej przemyślane. Tak po za tym to niemalże kreska w kreskę OT.

Historia opowiada o licealiście Kaito Kirishimie, któremu spada na głowę statek kosmiczny niemalże go zabijając. Jakimś "cudem" przeżywa i zapomina o tym wydarzeniu. Później, testując znalezioną na strychu kamerę, należącą niegdyś prawdopodobnie do jego dziadka, zauważa urodziwą niewiastę Ichikę Takatsuki, która znacząco odmieni nieco zbyt monotonne życie naszego bohatera. Kaito postanawia nakręcić ze swymi przyjaciółmi Kanną Tanigawą, Tetsurou Ishigakim, Mio Kitaharą film, a Ichika zostaje w to oczywiście zaangażowana jako główna bohaterka powstającej produkcji. Jak można się spodziewać po autorach anime Ichika okazuje się być kosmitką i w wyniku kilku "nieprzemyślanych" słów wprowadza się do domu Kaita.

Brzmi znajomo? Onegai Teacher z tym, że zamiast nauczycielki mamy licealistkę. Głupio by było pisać coś więcej o fabule gdyż tak jak w przypadku OT przez całą serię mamy jej na prawdę niewiele, całość opowieści zamknięta jest w dwu może trzech odcinkach i nie jest to wbrew pozorom złe. Cały tok wydarzeń skupia się kwitnącym uczuciu Kaita i Ichuiki oraz wszechobecnym tsunderyzmie. Poza jedną bohaterką, każda istotna postać w tym anime jest tsundere, ale takim dobrym powiedzmy, że "staroszkolnym" tsundere. Bohaterowie zachowują się bardzo podobnie jak w Onegai - ten chce być z tą, ta z tym i robi się taki łańcuszek wzajemnych ochów i achów co oczywiście koliduje z tym co czuje inna postać. Nie jest to jednak jakoś wyjątkowo "nachalne", nie odrzuca, ale dlaczego to wyjaśnię za chwilę.

Audiowizualnie jest na porządnym poziomie - kreska jest przyzwoita, żywe kolory, animacje też nie są uderzająco kulawe. OST jest całkiem przyjemny choć nie wybija się - ot, pasujące do całości utwory. Opening brzmi bardzo podobnie do tego z Onegai Teacher i poza jednym, troszkę irytującym dźwiękiem jest to bardzo przyjemna piosenka. Endging wypada nieco lepiej ze względu na spójność melodii.

Czyżbym troszkę zbyt wiele przyrównywał Ano Natsu de Matteru do Onegai Teacher? Nie. Jeśli ktoś oglądał to drugie to na pewno nie umknie jego uwadze jak podobne są te oba anime. Mogę pokusić się o stwierdzeni, że Ano Natsu to takie OT dla ludzi, którym nie podobało się Onegai. Gdybym nie przeczytał wcześnie, że to anime stworzyli ludzie odpowiedzialni za OT to uznałbym to za bezczelny plagiat.

Mimo iż nie jest to nic odkrywczego, zachwycającego, jakoś specjalnie porywającego to muszę przyznać, że Ano Natsu de Matteru to na prawdę dobre anime przy którym bawiłem się naprawdę dobrze. Mogę z czystym sensem polecić je każdemu.


Dlaczego tak bardzo mi się podobało to anime? Z tego samego powodu z jakiego podobało mi się Konosuba czy osławione Onegai Teacher - to anime jest po prostu "świadome" tego czym chce być.Nie ma tutaj żadnych zbędnych treści, ukrytego przekazu, morału itp. Skąpa, prosta fabuła, którą można streścić w dwóch odcinkach? Tak miało być. Bohaterowi, którzy są bardzo prości, momentami głupawi, aż do przesady trunderowaci? Tak miało być.

Twórcy dokładnie wiedzieli jakie anime chcieli zrobić. Miało być to prosta, romansikowa, lekka historia przy której można się od czasu do czasu uśmiechnąć. Nic co zmusiłoby do refleksji, nic wzruszającego, bez prób przekazania ważnych wartości. Stworzyli to co zamierzali. Tak samo jak w przypadku Konosuby czy Onegai Teacher. Brak zbędnych treści, dokładnie to co miało być.

To jest czynnik, który definiuje dobre anime. Anime musi być świadome tego jakie chce być. Jeśli twórcy na siłę kombinują, wplatają coś bez przemyślenia czy to pasuje, czy to ma jakikolwiek sens, czy nie będzie kolidować to z ogólnym obrazem to nie wyjdzie z tego nic dobrego. Wszystko musi być bardzo dobrze przemyślane od początku do końca. To dlatego tak uwielbiam FMA:Brotherhood, Tengen Toppa Gurren Lagann czy Stens;Gatei - te serie są do perfekcji przygotowane, jest w nich dokładnie to co powinno być. Dlatego też mam tak ogromną niechęć do Tokyo Ghoul czy też Guilty Crown - twórcy chcieli więcej niż mogli bądź powinni.

Jestem bardzo wybrednym widzem, dopatruję się nieścisłości, zwracam uwagę na szczegóły. Przez niemal dekadę oglądania "chińskich bajek" zrozumiałem, że anime nie muszą być wcale ambitne by było dobre. Nie wiem czym jest to spowodowane, może tym, że "na zachodzie" anime uchodzi za takie nie mainstreamowe medium pokazujące bardzo wartościowe treści. Może twórcy to dostrzegli i zaczęli się bardziej starać, a może powód jest zupełnie inny. Niemniej jednak nauczyłem się doceniać proste historyjki jak np. Ano Natsu bo takie najczęściej są samoświadome co czynie je naprawdę dobrymi. Nigdy nie będą mogły stawać w szrankach z anime takiego kalibru jak np. FMA:Brotherhood, ale przecież wcale tego nie chcą. Są jakie są, niczym więcej, niczym mniej.

Istnieje też możliwość, że tłumaczę to sobie tak tylko dlatego, że szukam uzasadnienia dlaczego jestem jedną z dwóch osób na świecie lubiących Onegai Teacher.

poniedziałek, 25 lipca 2016

Guilty Crown - dlaczego? po co? jak?



Po obejrzeniu jednego z najlepszych anime jakie miałem niewątpliwą przyjemność oglądać, tj. Shigatsu wa Kimi no Uso chciałem sięgnąć po coś innego, lżejszego. Miałem ochotę na prostą fabularnie bijatykę. Sięgnąłem po Guilty Crown. Nie wymagałem wiele, nie oczekiwałem czegoś wybitnego. Nawet moje proste i niezwykle płytkie oczekiwania okazały się wygórowane.

Ale co tu właściwie spoilerować?

Dziesięć lat przed aktualnymi wydarzeniami na ziemię spadł dziwny kryształ, który okazał się źródłem wirusa, który zmieniał ludzi w kryształ. Po tragicznym wydarzeniu jakim było tzw. Lost Christmas, będącym gwałtownym atakiem owego wirusa Japonia stała się krajem przez ów wirus opanowanym. W pewnym momencie pojawia się organizacja, która wynalazła szczepionkę i dzięki swojemu PRowi przejęła władzę w kraju.

Aktualnie mamy rok 2039. Młody bodajże 17 letni młodzian zwący się Ouma Shu trafia na uciekającą dziewczynę, która jest notabene wokalistką popularnego w sieci zespołu Egoist. Dziewczyna ta nazywa się Yuzuriha Inori i okazuje się należeć do niezwykle tajemniczej organizacji, która jest tak tajemnicza, że wszyscy o niej wiedzą zwącej się Funeral Parlor(albo w innym tłumaczeniu Undertaker). Inori ucieka przed ludźmi z GHQ(to ta organizacja rządząca) gdyż jest w posiadaniu ampułki z czymś w rodzaju substancji, która wstrzyknięta daje człowiekowi niesamowitą moc wyciągania z ludzi(ale tylko ludzi do 17 roku życia) tzw. Voidów czyli fizycznej manifestacji serca(takiego w rozumieniu mentalnym). Jak nie trudno się domyślić Shu ratując Inori wchodzi w posiadanie tej mocy i zaczyna się piękna, romantyczna, pełna zapierających dech w piersi momentów przygoda nowego obrońcy sprawiedliwości.


Tak na prawdę to nie. Teraz zaczyna się komedia pomyłek. Shu pomimo oporów dołącza do organizacji do której należy Inori. Walczy z GHQ mimo swoich wątpliwości. W końcu zmienia zdanie i "uświadamia" sobie, że GHQ planuje coś złego, zakochuje się w Inori, chce i nie chce jednocześnie. To jeszcze nie jest najgorsze. Pierwsze 12 odcinków ma jeszcze jako taką ciągłość i minimalne ilości sensu i czegoś w rodzaju logiki. Mamy głównego bohatera - zbawcę, mesjasza czy coś, mamy złą i dobrą organizację, bohater udaremnia plany tej złej, mamy obiekt westchnień bohatera i tragiczną śmierć przyjaciela. Jeśli pominąć dziury fabularne, doczepianie wątków, które są właściwie zbędne(choć mają jakiś tam sens) to dostajemy mocno średnie anime akcji z supermocami.

Na tym etapie można się jeszcze pokusić o stwierdzenie, że jeszcze się to klei. O ile zazwyczaj uważam, ze 12 odcinków to bardzo mało bo mocno ogranicza to co mogą przedstawić twórcy i poza sytuacjami gdzie anime ma tylko zachęcić do sięgnięcia po mangę, albo ma wybadać odbiorców pod kątem kolejnych sezonów to w tym przypadku akurat tyle wystarcza. Prosta fabuła z prostymi postaciami, wszystko ukazane, więcej nie potrzeba. Jeśli tutaj anime by się skończyło to mógłbym śmiało powiedzieć, że nie było takie złe.

A dam taki obrazek bo czemu nie.

Twórcy jednak pomyśleli, że genialnym ruchem będzie pociągnąć to dalej. Ale wiecie co? Nie było. W tej drugiej części, której zarys fabularny pominę dostajemy rozchwianego emocjonalnie Shu, który najpierw chce być takim dobrym, ale potem stwierdza, że w sumie nie, ale potem jednak tak. Dostajemy też Inori z leciutko mroczniejszą stroną(to akurat jest w miarę ok) oraz kolejną, ogromną porcję bezsensownych, niemających żadnego sensu momentów, doklejanych na siłę sytuacji, idiotycznych zachowań. Ta "część" to taka mieszanka całkowicie nie pasujących do siebie elementów. próbowałem to sobie poukładać, zrozumieć, znaleźć połączenie pomiędzy wątkami, ale poddałem się. Nie ma żadnych połączeń - to wszystko działa na zasadzie "bo tak". Twórcy chcieli coś tak i dali.  Nie ma tutaj spójnej fabuły, jest za to zlepek czegoś. Nie rozumiem jak można spieprzyć coś tak prostego w założeniu.

Przez całe anime przewinęły się może z sześć postaci które mnie nie irytowały. Reszta postaci, albo miała całkowicie nielogiczne, irracjonalne zachowania, albo nagle, bez żadnych przesłanek całkowicie się zmieniały. Po raz drugi oglądając jakiekolwiek anime, miałem prawdziwą ochotę by główny bohater zginął. Niestety zginęła Inori. Może momentami była irytująca tym swoim ciągłym "Shu, Shu, Shu, Shu, Shu", ale nie była tak płynną postacią jak wybawca świata Ouma. Z dwojga złego już wolałbym by przeżyła kobieta.



Bardzo nieadekwatnym stwierdzeniem jest powiedzieć, że to anime jest płytkie. Nie, to anime nie ma dna i zapada się w otchłań głupoty i bezsensownie podjętych przez twórców decyzji.

Nie wszystko jednak jest takie złe. Graficznie nie jest źle - kreska i kolory są ok, walki wyglądają całkiem ładnie pomimo iż są strasznie krótkie(ale hej, ja ciągle czytam Fairy Tail więc krótkie walki nie są mi straszne), animacje tych wszystkich nadnaturalnych elementów też są całkiem porządnie wykonane.

Niewątpliwie najlepszą rzeczą jaka powstała w wyniku stworzenia tego potworka to zespół Egoist, który wyszedł poza ramy anime i działa do dzisiaj.

Czy mogę komuś polecić to anime? Stanowczo nie. Ani nie można tu uświadczyć ciekawej historii, ani zżyć się jakkolwiek z bohaterami, a dla samych scen akcji czy muzyki nie radziłbym po to sięgać. Już lepszym wyborem będzie oglądnąć jakieś AMVki, przesłuchać OST i zapoznać się z Egoistem na własną rękę.

Jeśli jednak już ktoś koniecznie chce to obejrzeć to radzę dać sobie spokój z próbami ogarnięcia tego rozumem, wyłączyć myślenie, nie zwracać uwagi na bzdurne dialogi, a już najlepiej przewijać spokojne momenty.

Kuriozalne jest jak bardzo spieprzono coś co można było zrobić dobrze. Zdarzyło mi się oglądać anime, które było bardzo podobne w założeniach i tam zostało wszystko poprowadzone tak, że bohaterowie byli ciekawi, fabuła intrygująca, świat barwny i efekt był więcej niż dobry. Dlaczego brak tutaj to nie wyszło? Jedyne co mi przychodzi do głowy to fakt, że scenarzysta musiał działać na własną rękę i nie miał żadnego materiału źródłowego(tak, jest to oryginalna seria studia Production I.G, które stworzyło na prawdę dobre serie).

Nie warto jednak nad tym dywagować. Anime jest po prostu słabe i można je śmiało postawić w jednym szeregu z takimi perełkami jak np. oba sezony Tokyo Ghoul.



Pozdrawiam,
Grizz.

środa, 20 lipca 2016

Durarararararararararararara!!



Niejedna osoba marzy by jej zwykłe, szare życie stało się czymś innym, ekscytującym. Inni marzą o tym by w końcu się unormowało, by mogli odetchnąć, chcieliby żyć normalnie. O takich właśnie ludziach opowiada anime Durarara!!. Niniejszy tekst jest oparty o anime, nie miałem styczności z light novel.


Pierwszoroczny licealista Ryuugamine Mikado kierowany chęcią urozmaicenia swojego prostego życia postanawia przyjeżdża do Ikebukuro gdzie mieszka jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa Masaomi Kida. W liceum do którego zaczyna uczęszczać poznaje Anri Sonoharę w której momentalnie się zakochuje, a potem całkowicie nieprzypadkowo wplątuje się w serię dziwnych wydarzeń.

Od lewej: Masaomi, Sonohara i Ryuugamine

Mimo iż Mikado jest nam przedstawiany jako główny bohater to nie zabiera całego czasu antenowego. Mamy tutaj ogromną jak na anime paletę postaci i każda jest na swój sposób istotna - począwszy od całkowicie "normalnych" ludzi, przez dzieciaka zakochanego w głowie, jego siostrę zakochaną w nim, typową prześladowczynię, niezbyt legalnie działającego lekarza, leciutko szurniętego "Informatora", nadludzko silnego gościa, który nienawidzi rzeczonego Informatora, demoniczny miecz po bezgłowego jeźdźca. Wymienianie każdej istotnej postaci z imienia mogłoby śmiało zająć połowę tego tekstu.

Fabuła ma strukturę "modularną" - każdy odcinek to fragment całej historii, którą poznajemy łącząc wątki z poszczególnych odcinków, a narratorem każdego odcinka jest inna postać z anime. Niekiedy bywa to konfundujące, ale jeśli zignoruje się chaotyczność opowieści to wszystko układa się w logiczną całość. Logiczną oczywiście w kontekście świata przedstawionego, który mimo iż jest wzorowany na realnym świecie to mnogość specyficznych osobowości sprawia, że całość wygląda niejako abstrakcyjnie. Nic tu jednak nie odstaje - czy to rzucający automatami z napojami, nadludzko silny Shizuo, niewiele ustępującemu mu w tym polu czarnoskórego rosjanina Simona czy bezgłowy jeździec imieniem Celty, która jest prawdziwym dullahanem. Wszystko, choćby absurdalnie dziwne na swój specyficzny, urokliwy sposób komponuje się i tworzy niepowtarzalny obraz, który wydaje się w pewnym stopniu zwyczajny.

Tak, to jest całkowicie randomowy obrazek, który ma tylko złamać ścianę tekstu :)

Jednym z największych atutów rzeczonej serii są postaci występujące oraz relacje między nimi. Obserwujemy nieśmiałego Mikado oraz Anri, którzy nieudolnie próbują zrozumieć swoje uczucia, Kidę, który w swój specyficzny sposób usiłuje tą dwójkę pchnąć ku sobie; przyjdzie nam również obserwować się rozkwitającą miłość pomiędzy "lekarzem z podziemia", a dullahanem jak i dwójkę dorosłych otaku, którzy żyją w swoim własnym świecie. Nie wypada nie wspomnieć o ciągłych "przepychankach" pomiędzy Shizuo, a Informatorem Izayą.

To ostanie miało dla mnie najwięcej uroku przez cały pierwszy sezon. Było w tym coś komicznego pomimo powagi sytuacji. Wyglądało to tak jakby pomimo mocnych słów ta dwójka tak naprawdę nie chciała się pozabijać i robili to co rozbili z czystej przyjemności(jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało).

Muszę przyznać, że spośród wszystkich bohaterów najbardziej zaintrygował mnie Izaya. Pierwszy sezon anime kreował go na nieco enigmatycznego acz nieprzewidywalnego człowieka lubującego obserwować z cienia wydarzenia toczące się w Ikebukuro. Okazuje się jednak bardzo niebezpieczną personą, która.. Może lepiej nie zdradzać wszystkiego.

Fantastyczny "duet"

Drugi sezon niestety zepsuł to co wykreowało Durarara!!. Durarara!!x2 pchnęło bowiem wszystko nie co głębiej, przez co klimat z lekkiego i całkiem zabawnego stał się widocznie cięższy. Spory coraz bardziej zaognione, bohaterowie powoli popadające coraz głębiej w skrajność. Widać to głównie na przykładzie Mikado, który z fajtłapowatej, ciekawej "drugiej strony" osoby staje się niewymownie irytującą, fajtłapowatą postacią będącą po "drugiej stronie", ale również konflikt pomiędzy Izają i Shizuo zaognia się do niemal śmiertelnego stopnia.

Nie mogło obyć się też bez nowych postaci, które są tutaj bardziej tajemnicze niż oryginalny zestaw co akurat jest dobre - lubię powoli i sukcesywnie poznawać motywy czy rolę konkretnej postaci. Odkrywanie od razu wszystkich kart może skutecznie zniszczyć przyjemność obcowania z nowymi bohaterami.

Oglądając Durarara!!x2 odniosłem wrażenie, że twórcy chcieli zrobić więcej i mocniej co im niewątpliwie wyszło, ale niekoniecznie wyszło to na dobre samemu anime. Nie zmienia to jednak faktu, że całość - pierwszy i drugi - sezon ogląda się przyjemnie. mamy tu dożo akcji, prostego, acz nie prostackiego humoru. Nie uświadczymy tutaj sytuacji chwytających za serce, ale to nie ten typ anime. Można by to przyrównać do filmów Marvela - tak jak one, Durarara!! ma dobrze zabawić widza. Niewątpliwie pomaga w tym prosta acz ładna kreska oraz przyjemny soundtrack, choć nie wiem czy ten drugi jest tak samo dobry sam w sobie. Myślę, że to ten typ muzyki, któremu musi towarzyszyć obraz.

Durarara!! i Durarara!!x2 można śmiało obejrzeć jeśli nie oczekuje się niczego więcej poza dobrą zabawą płynącą z seansu. Nie jest to anime wybitne, ale niewątpliwie bardzo dobre i warte spędzenia przy nim czasu.



Pozdrawiam,
Grizz

sobota, 9 lipca 2016

Angel Beats! - bardzo dobre anime ze słabą końcówką i dobrym zakończeniem



Długo wzbraniałem się przed napisaniem o tym animu. Już na początku uprzedzam, że jest wielce prawdopodobnym, że będzie tutaj sporo spoilerów - ciężko uniknąć tego kiedy największą siłą tak krótkiego anime jest fabuła. Od razu nadmienię, że nie grałem w VN i cały tekst jest oparty na wrażeniach z anime i TYLKO anime.


Akcja anime zaczyna się gdy protagonista Yuzuru Otonashi budzi się całkowicie pozbawiony wspomnień, w obcym miejscu, które wygląda jak szkoła. Pierwszym co widzi to młoda dziewczyna celująca z karabinu do innej młodej dziewczyny po czym bez pardonu dostaje w twarz informacją, że jest martwy i musi dołączyć do SSS(Shinda Sekai Sensen) i walczyć z tą drugą, którą zwą Tenshi(z jp. Anioł) bo jeśli tego nie zrobi to zniknie. Zachował się tak jak zapewne zachowałby się każdy z nas - nie uwierzył, a przez ten brak wiary dostał od Tenshi ostrzem prosto w pierś i obudził się w szkolnym "szpitalu".

Po przebudzeniu poznaje Yuri Nakamurę(to ta pierwsza dziewczyna) i kilka innych osób z SSS, które wyjaśniają jak sprawy się mają. Cała ta szkoła to miejsce do którego trafiają po śmierci młodzi ludzie po to by przygotować się do reinkarnacji w czym ma pomóc prowadzenie normalnego szkolnego życia wśród iluzji ludzi zwanych NPC. SSS buntuje się przeciwko temu przez co prowadzą nieustanną walkę z przewodniczącą rady uczniowskiej - Tenshi.. Tak jakby, ale o tym później.



Na ten moment to tyle o fabule jako takiej gdyż nie chcę zbyt wiele zdradzać tym, którzy spoilerów boją się jak ognia. Przejdźmy do standardowych kwestii.

Graficznie jest standardowo jak na rok 2010. Mimo iż jest to już 6 letnie anime to nie postarzało się jakoś strasznie choć wyraźnie widać różnicę pomiędzy kreską dzisiaj, a wtedy, ale nie jest źle. Nie ma fajerwerków, ale nie odstrasza jak wiele innych anime, których nie oszczędził ząb czasu. Można by się kłócić czy kreska nie mogłaby być ciut lepsza, bardziej "złożona" gdyż jest kilka anime z tamtego okresu, które niewątpliwie wyglądały lepiej, ale nie ma sensu czepiać się czegoś co jest dobre. Jedyne co mnie w tej kwestii nieco boli to mała różnorodność lokacji, w których toczy się akcja Angel Beats!, ale to może być zabieg celowy ze względu na hermetyczność środowiska.

Shinda Sekai Sensen - bardzo wesoła gromadka :)
Członkowie SSS wyraźnie odcinają się na tle NPC. Każdy jest indywidualnością, nie ma dwóch takich samych postaci. Widać to doskonale gdy, którakolwiek z postaci dostaje choćby odrobinę czasu antenowego - to jak i co mówią, zachowania, stosunek do innych ludzi. Mimo iż są w jednej organizacji to nikt nie jest tutaj bezkrytyczny w stosunku do innych, nie stanowią masy, a zbieraninę jednostek świadomych siebie. Bardzo przyjemnie ogląda się wzajemne zażyłości, niechęci, walkę z własnymi uprzedzeniami względem innych gdy trzeba. W trakcie oglądania kolejnych odcinków straciłem poczucie, że oni przecież nie żyją, że walczą przecież o pozostanie sobą i miałem wrażenie, że obserwuję bandę młodych ludzi, którzy po prostu dobrze się bawią. Jednak pomimo tego co złego by między poszczególnymi osobami nie zaszło to każdy jest skłonny stanąć za drugim murem. 

Chciałbym pełen album od Girls Dead Monster

Soundtrack tej serii jest genialny. Nie jest tutaj tak jak w innych seriach, że tylko mi pasował. Tutaj wybijał się ponad wszystko. Jeśli miałbym podać jeden jedyny powód dlaczego to anime jest wybitnie warte obejrzenia, to ze względy na soundtrack. Nie ma chyba utworu, który po prostu by pasował, zlewał się z całością. Są anime, które mogłyby "działać" bez muzyki w tle, albo z kilkoma tylko utworami. Nie tutaj. Tutaj OST nie jest tylko tłem. Ośmielę się nawet stwierdzić, że jest jednym z głównych bohaterów. Nie ważne czy to piosenki Girls Dead Monster czy utwór dotyczący jakiejś postaci/sytuacji - każda melodia wybija się nadając całości wyjątkowego charakteru. Mamy tutaj utwory od lekko rockowych po spokojne, a nawet takie, które potrafił chwycić za serducho człowieka tak nieczułego jak ja. Jest to bez dwóch zdań najlepszy soundtrack jaki kiedykolwiek słyszałem w anime. Z resztą przekonajcie się sami - link do playlisty na youtube: klik.

Podsumowując - anime jest świetne. Są oczywiście pewne zgrzyty i nieco gorsze momenty, ale ciężko winić o to anime zamknięte w 13 odcinkach. Nie chciałem w tym tekście zbyt wiele zdradzać(dlatego taki krótki) bo uważam, że nie istnieje wiele anime, które tak jak Angel Beats! zasługują na obejrzenie. Mogę z czystym sercem i sumieniem polecić je każdemu. Bez wyjątków.

Tym akcentem zakończę w miarę bezspoilerową część tekstu. Jeśli nie oglądałeś anime, a zamierzasz to nie czytaj dalej. Serio. Jestem człowiekiem, który nie pluje się o spoilery, ale po obejrzeniu Angel Beats! wiem, że w tym przypadku spoilery są po prostu profanacją. Dziękuje za przeczytanie.



Pozdrawiam,
Grizz







SPOILER ALERT!

Niestety to anime nie jest idealne. Zacznę może od tego, że jeden z najważniejszych motywów czyli sens istnienia świata, w którym dziej się akcja został potraktowany nieco po macoszemu. Może wyjaśnię. Ten stan przejściowy pomiędzy śmiercią, a reinkarnacją jest po to, aby młodzi zmarli mogli pogodzić się z życiem jakim mieli(bo trafiają tu tylko ci, którzy nie potrafią zaakceptować życia jakie mieli - poza Yuzuru, Kanade(Tenshi) i Yuri). W tym świecie dostają też szansę na młodość jakiej nie mogli doświadczyć ze względu na swą śmierć. Pod koniec anime każdy - a przynajmniej takie wrażenie odnosi widz - godzi się na odrodzenie, dostrzega, że dopełniło się to co go trzymało w tym świecie po śmierci, jest w końcu w stanie zniknąć. W pewnym momencie  fabuły Yuzuru dostrzega jak właściwie sprawy tutaj wyglądają i postanawia z pomocą Kanade pomóc każdemu pogodzić się z życiem jakim miał i, że popchnie wszystkich w stronę odrodzenia. Niestety pokazane zostało to nam na zaledwie kilku przykładach. SSS to w gruncie rzeczy duża grupa i mimo, że poznajemy zaledwie wybranych jej członków to ta grupka zostaje jeszcze bardziej okrojona. Rozumiem, że pokazanie historii każdego wydłużyłoby anime - może byłoby to dobre, może nie - ale twórcy mogli pokusić się o coś więcej niż tych kilku wybranych. Boli mnie, że nie pokazano czegoś więcej o najbardziej enigmatycznej postaci czyli o TK, ale może to już urok tej postaci.

Kolejnym elementem, który nieco mnie zasmucił to często widziany w krótkich serial motyw - pod koniec akcja drastycznie przyspiesza. Nie jest to może jakoś wybitnie złe bo jednak mamy tutaj w jakiś sposób wyjaśnione co się dzieje(oglądałem anime gdzie akcja była szybka na zasadzie "bo tak"), ale wygląda to tak jakby w pewnym momencie twórcy przypomnieli sobie "hej, kończy nam się limit odcinków, pora to kończyć".

Teraz troszkę o dziurach fabularnych i przeinaczaniu faktów. Wyraźnie jest dawane widzowi do zrozumienia, że ci którzy się dostali do tego świata to ci, którzy nie pogodzili się z życiem jakim mieli, ale mamy tutaj trzy wyjątki - Otonashi, który stracił pamięć, Kanade, która musi zrobić coś i dlatego tu jest i najbardziej kuriozalny czyli Yuri. Yuri jest całkowitym zaprzeczeniem idei istnienia świata w którym się znajdują. Jest ona chyba jedyną osobą, która do początku do końca jest pogodzona z życiem jakim miała. Wiele sobie zarzucała, obwiniała się o śmierć rodzeństwa, ale była z tym pogodzona, żyła. To co ją trzymało po śmierci to właśnie to, że była do tego stopnia pogodzona z przeszłością, że nie dopuszczała możliwości by zapomniała o tym(po reinkarnacji jest się całkiem inną istotą - bo niekoniecznie odrodzisz się jako człowiek). Chciała pamiętać. Nie chciała dopuścić by to co się stało po prostu zniknęło, by przepadło.Nie chce stać się kimś innym. Nagle też przechodzi przemianę i postanawia się odrodzić. Niby fajnie, że mogła pójść dalej, ale troszkę brak tu konsekwencji. Nie zmienia to jednak faktu, że ta wyjątkowość Yuri na tle innych postaci przypadła mi do gustu.

Teraz może o Yuzuru. Gdy odzyskał wspomnienia powinien zniknąć, ale tak się nie dzieje. Dlaczego? Dlatego, że znalazł sobie cel by zostać - pomaganie innym pogodzić się z życiem jakie mieli. I teraz nagle możliwości pozostania w tej pośmiertnej szkole jest więcej. Nie jest to może złe, ale jednak jestem człowiekiem, który lubi konsekwencję w działaniu, a od plot twistów wymagam czegoś więcej.

Kanade i dziury fabularne. Gdy już wiemy, że jakiś cel pozwala utrzymać się w tym świecie to dowiadujemy się, że taki cel ma też Kadane i łączy się on bezpośrednio z postacią Otonashiego. Otonashi pod koniec swojego życia gdy już właściwie zdecydował się zostać dawcą organów, a jego serce trafiło do Kanade, która i tak w końcu umarła(ale nie to jest ważne). Yuzuru trafia do szkoły ewidentnie później niż Kanade, która umarła później, a jest tak mniej więcej tak długo(a prawdopodobnie dłużej) niż Yuri, która gdyby żyła(jest taka informacja w anime) "byłaby teraz babcią". Nie wiem jak jest w grze, ale nie da się nie dostrzec tutaj takiej dziury. Twórcy całkowicie zignorowali istnienie czegoś takiego jak czas. Oczywiście można stwierdzić, że nie trafia się do szkoły zaraz po śmierci, ale jest to straszliwie naciągane. Jednak stanowi to otwartą furtkę dla drugiego sezonu. Jeśli twórcy by się postarali to mogliby połączyć to, ze Otonashi pojawia się później niż Kanade z motywem człowieka, który stworzył Angel Player, ale musieliby zrobić to na prawdę sprytnie, żeby nie było czuć na kilometr zwykłym łataniem dziur w fabule.

Na koniec wspomnę jeszcze o końcówce i zakończeniu. Pominę wyżej wymienioną dziurę fabularną. Nie podobało mi się to wylewanie łez przez Otonashiego i ten jego egoizm. Nie wspominajmy, że trochę tak nagle zakochuje się w Kanade. Powinien cieszyć się, że jego luba może w końcu pójść do przodu i też powinien zrobić to do czego nakłaniał innych. Ten w tym czasie zalewa się łzami i zostaje. Może z jakiegoś powodu nie może się odrodzić? No chyba jednak może jeśli popatrzymy na scenę po endingu, gdzie mija Kanade po reinkarnacji nucącą My Song. Podobało mi się to zakończenie - lubię happy endy, ale nie mogę ukrywać, że strasznie gryzie się z tym co widzieliśmy wcześniej. No, ale feelsy były :)

Jest jeszcze alternatywne zakończenie, które jeśli połączyć to z końców mogłoby stanowić dobry pomost z kolejnym sezonem. Takowego pewnie nigdy się nie doczekamy i może to dobrze. Może nie powinniśmy odkrywać wszystkich tajemnic.

Co by jednak nie mówić, jakich błędów i niedopatrzeń nie wytykać to nie da się ukryć, że anime jako całość jest po prostu świetne.

niedziela, 26 czerwca 2016

Usagi drop - niezwykle zwykła historia



Nagłe pojawienie się w naszym życiu dziecka wywraca całe dotychczasowe życie do góry nogami. Nagłe pojawienie się już dość sporego, nieco zamkniętego w sobie dziecka oraz próba samotnego wychowania sprawia, że już nic nie będzie takie jak wcześniej. Nigdy.


Daikichi to około 30 letni kawaler, który prowadzi spokojne, samotne życie odnosząc zawodowe sukcesy. Jego życie zmienia się gdy przyjeżdża na pogrzeb swojego dziadka. Okazuje się bowiem, że dziadek zostawił 6 letnią córkę Rin. Wszyscy byli tym faktem niebywale zaskoczeni i w dodatku nikt nie wiedział kim jest matka dziecka. Nikt też nie chciał zająć się dzieckiem - każdy ma swoje życie, problemy, zmartwienia. W końcu Daikichi postanawia zaopiekować się dziewczynką.

Ale dzisiaj tak niedużo :) Btw. muszę zmienić ten obrazek :/
Cała historia zawarta w 11 odcinkach anime skupia się na codziennym życiu Daikichiego oraz Rin. Pokazuje jakie zmiany zaszły w życiu mężczyzny. Samotne wychowywanie dziecka nie jest łatwe, a staje się to o wiele cięższe gdy to dziecko pojawia się z dnia na dzień. Daikichi musi nauczyć się wszystkiego od podstaw, musi zacząć myśleć o rzeczach, którymi nigdy przedtem nie zaprzątał sobie głowy. Pogodzenie dotychczasowej pracy z wychowywaniem dziecka też nie jest łatwe przez co musiał zmienić rodzaj wykonywanej pracy.

Całkowite przestawienie swego życia na inne tory, konieczność szerszego patrzenia na świat jest niewątpliwie trudną, wyboistą drogą pełną zwodniczych zakrętów, ale daje to Daikichiemu swego rodzaju satysfakcję, wypełnia jakąś lukę w jego życiu.

Ukazanie tego normalnego, codziennego życia, problemów Daikichiego, ale i zabawnych momentów jest najmocniejszą stroną tego anime. Nie mamy tutaj jakiejść porywającej fabuły, plot twistów. Można pokusić się o stwierdzenie, że te 11 odcinków jest tylko luźno ze sobą powiązanych, ale to dobrze bo dzięki temu, mimo iż posuwamy się dość szybko w czasie to nie odczuwamy, że historia leci na łeb na szyję. Historia ma swoje, odpowiednio wyważone tempo. Warto nadmienić, że Usagi drop to jedno z nielicznych anime, które tak sprawnie żonglowało spokojnymi, zabawnymi i "intenysnymi"* momentami. Nie odczuwałem przesytu żadnym z tych elementów - wydarzenia ani nie były bezpłciowe, ani na siłę śmieszne, nie było też na siłę budowanego napięcia. Humor też został odpowiednio wyważony przez co wszystko wyglądało tak urzekająco naturalnie.

Bardzo dobrze wypada również kreacja głównych bohaterów. Daikichi i Rin muszą nauczyć się razem żyć przez co oboje przechodzą stopniowe przemiany i tak początkowo zamknięta w sobie dziewczynka otwiera się na ludzi, staje się coraz bardziej radosna, a Daikichi, który na początku nie wiedział w co ręce włożyć nabiera "wprawy", uczy się jak być ojcem. Spotykają oczywiście po drodze cały czas jakieś przeciwności, nie ze wszystkim Daikichi potrafi sobie poradzić, ale dodaje to całości bardziej naturalnego wydźwięku. Bywają oczywiście momentami lekko przerysowane sytuacje, ale hej, przecież to anime.



Do kwestii technicznej też nie mogę się przyczepić. No może poza openingiem, który mimo iż całkiem przyjemny to jakoś mnie nie porwał i zazwyczaj go przewijałem. Podobnie z endingiem, choć ten wydawał mi się bardziej edekwatny. Co do OSTu się nie wypowiem bo poza kilkoma seriami gdzie wyjątkowo się wybijał nie zwracam na niego specjalnej uwagi. Jeśli pasuje do całości, dobrze się komponuje(jak np. tutaj) to jest ok bo tworzy z anime spójną całość. Oczywiście jeśli ścieżka dźwiękowa byłaby całkowicie oderwana od reszty i pasowała jak pięść do nosa to nie omieszkałbym o tym wspomnieć w wyjątkowo dobitny sposób. W przypadku Usagi drop wszystko jednak do siebie pasuje, więc jest dobrze.. Tak, nie znam się na muzyce ;)

Jeśli chodzi o kwestię wizualną to muszę przyznać, że Usagi jest jednym z lepiej wyglądających anime, które widziałem. Wiem, że kreska jest stosunkowo prosta, że nie ma tutaj wizualnych fajerwerków, i że jest mnóstwo innych serii, gdzie szczegółowość postaci i otoczenia jest wręcz wybitna. Zgadzam się, ale w tej prostocie jest niewątpliwy urok i tak jak w przypadku historii, tutaj wszystko pasuje Wszystko komponuje się ze sobą idealnie, nic nie jest oderwane od reszty, nic nie jest na siłę przyklejone. Tak jak w przypadku Grimgara gdzie odcinały się lekko akwarelowe tła i nadawało to swoistego uroku, tak tutaj uroku nadaje to jak wszystko idealnie się ze sobą klei.


Oglądając anime zawsze szukałem "ucieczki" od codzienności, od zwykłego życia - dlatego tak lubię krwawe mordobicia. Miedzy innymi dzięki Usagi drop spostrzegłem, że w zwyczajności też może być coś interesującego czy nawet niezwykłego. Gratulacje należą się twórcom tego anime za to, że tak niezwykle zajmująco przedstawili coś tak "prozaicznego". Nie wiem jak wygląda to w mandze, czy konstrukcja opowieści jest taka sama czy też ludzie z Production I.G działali całkowicie na własną rękę, ale mogę powiedzieć, że jak nie było to wyszło świetnie. Usagi drop mogę z czystym sercem polecić każdemu kto szuka lekkiej, zwyczajnej historii, która zwyczajność życia przedstawia w niezwykłym świetle.



Pozdrawiam,
Grizz


wtorek, 21 czerwca 2016

Bakemono- i Nisemonogatari - kocham ludzi z Shafta.


Jakieś sześć lat temu mój dobry kolega polecił mi Bakemonogatari. Te jego ochy i achy nad tym animu nie miały końca. Nie spotkałem się wcześniej z taką reakcją na inne anime jakie by oglądał więc pomyślałem, że nie może to być nieuzasadnione. Postanowiłem obejrzeć. Wyłączyłem to po pierwszych trzydziestu sekundach i nie odważyłem się znów spróbować przez te kilka lat. I dobrze. Musiałem dojrzeć do obejrzenia tego niezwykle infantylnego, ale jakże świetnego anime.

Ale dzisiaj wyjątkowo niewiele ;)
Długo opierałem się przez ponowną próbą przebrnięcia przez Bakemonogatari i miałem duże wątpliwości czy będę w stanie je obejrzeć, a co dopiero zabrać się za kolejne sezony. Bakemono pochłonąłem momentalnie, a do zrobienia sobie przerwy przed obejrzeniem Nisemonogatari musiałem się zmusić. Nieco zasmucił mnie fakt, że Nisemono nie pociągnęło dalej jakości swojego poprzednika, dlatego też postanowiłem podzielić ten tekst na części mimo iż Nisemono jest niejako dopełnieniem Bakemonogatari.


Bakemonogatari

Koyomi Araragi to uczeń liceum, który jakiś czas przed wydarzeniami przedstawionymi w anime ze względu na pojawienie się w nieodpowiednim miejscu i czasie stał się wampirem. Nie mógł się oczywiście domyślać, że to wydarzenie oraz pomoc niejakiego Meme Oshino, który pomógł mu pozbyć się wampiryzmu będzie początkiem serii niezwykłych wydarzeń.

Pewnego dnia, będąc w szkole ratuje przed upadkiem(zapewne śmiertelnym) dziewczynę, która wydaje się nic nie ważyć, a ta z wdzięczności grozi mu śmiercią.

Tak zaczyna się fabuła Bakemonogatari i grzechem by było więcej zdradzać bo jedną z najmocniejszych stron tej serii są historie weń przedstawione. Tak, historie - nie historia, bowiem to 15 odcinkowe anime przedstawia nam pięć różnych historii związanych z pięcioma różnymi osobami. Nie oznacza to jednak, ale Bakemono nie jest spójną całością - mimo iż mamy tutaj wyraźny podział to wydarzenia przedstawione wcześniej mają większy bądź mniejszy wpływ na wydarzenia, które poznamy później. Tak więc mamy tutaj historię Kraba Hitagi(Hitagi Senjougahara), Ślimaka Mayoi(Mayoi Hachikuji), Węża Sengoku(Nadeko Sengoku), Małpy Surugi(Suruga Kanbaru) oraz Kota Tsubasy(Tsubasa Hanekawa). Dziwnie brzmi, ale to ma sens, na prawdę.

Wspomniałem, że Bakemonogatari jest dziwną haremówką?
 Każda z tych historii skupia się na jakiegoś rodzaju nadprzyrodzonej aktywności(bóg, demon, klątwa itp.), a w każdej z nich bardzo ważną rolę odgrywa Koyomi, który wbrew zdrowemu rozsądkowi zawsze stara się pomóc. Nie czyni go to jednak główną postacią serii. Każda z tych pięciu części jest poniekąd osobną serią wydarzeń, która skupia się na konkretnej osobie, pokazuje przyczynę oraz skutek. Każda część ma własnego głównego bohatera i te pięć kawałków składa się na Bakemonogatari. Wspomniałem jednak wcześniej, że to anime pomimo podziału na oddzielne historie jest spójną całością co jest prawdą bo postacią, która to wszystko spaja w jedną całość jest nie kto inny jak Araragi. Myślę, że trafnym porównaniem będzie tutaj przykład książek Cyklu demonicznego autorstwa Petera V. Bretta gdzie wydarzenia w każdej z książek zostały podzielone tak, że mimo przeplatania się postaci, główny bohater pozostaje inny, właściwy dla danego fragmentu. Tutaj jest podobnie z tym, że nie ma zbyt wielu postaci, które mogą tak przemykać od jednej historii do drugiej, a to ze względu na konstrukcję świata przedstawionego.

Świat przedstawiony w każdej historii(jak i z resztą każda z historii) jest niebywale hermetyczny co jest jedną z cech, która czyni go niebywale osobliwy. W Bakemono nie zobaczymy zbyt wielu postaci poza tymi, które są istotne dla serii, a ta reszta, która czasem gdzieś tam jest jest przedstawiona w tak minimalistyczny sposób na jaki pozwala sytuacja. Początkowo, gdy zdałem sobie sprawę, że "coś mało tutaj ludzi" myślałem, że będzie mi to przeszkadzać, ale im dalej w las tym bardziej doceniłem ten zabieg. Świat jaki przyjdzie nam obserwować może wydać się bardzo abstrakcyjny, ale jest przez to spójny i konsekwentny, pasuje do całości. Ciężko to opisać - jest tutaj wszystko co znamy z naszego świata, ale przedziwnie skomponowane - wygląda to tak jakby ktoś w Shafcie powiedział "Róbcie co chcenie" i graficy całkowicie popuścili wodze wyobraźni i wstawili każdy element jaki tylko przyszedł im do głowy.
Nie da się jednym obrazkiem oddać specyfiki tego świata, ale wypadało coś dać. Więc dałem i nie, nie ma tu dziwnej perspektywy - znaki stoją jeden za drugim.
Mamy tego przejaw nie tylko w otaczającym bohaterów świecie, ale także w sposobie opowiadania samych historii - pełno mamy tutaj bowiem scen rodem z najdziwniejszych sennych majaków, gdzie pojawiają się dziwne, często niepokojące, całkowicie nie pasujące do anime elementy. Wiąże się to głównie ze wspomnieniami, retrospekcjami, ale również w zwykłych dialogach gdzie mieszają się przeróżne style, pojawiają nietypowe ujęcia czy "migające" scenki, które wydają się całkowicie wyrwane z kontekstu(i przez które kilkukrotnie przewijałem konkretne sceny bo wydawało mi się, że coś przeoczyłem). Efekt jest taki, że otaczający bohaterów świat wydaje się "płaski" i właściwie taki ma być - jest on tylko tłem, a tym co ma przykuwać uwagę widza są postaci i sytuacje z nimi związane.

Każdy z elementów budujących świat, to jak przedstawiane są wydarzenia, specyficzne, przerysowane zachowania występujących postaci wydają się całkowicie do siebie nie pasować, wydaje się, że brak tu jakiejkolwiek spójności i konsekwencji, ale przez to wszystko jest na swój abstrakcyjny sposób niebywale wręcz spójne i konsekwentne.

Można by długo rozpisywać się o tym jak wszystko zostało w tym anime pokazane, analizować konkretne fragmenty, dopatrywać się jakichś głębszych zamierzeń, wysnuwać teorię(mam taką jedną, którą być może kiedyś się podzielę), ale jakich słów by nie użyć to i tak każdy powinien doświadczyć tego indywidualnie.

Nisemonogatari

O Nisemono choćbym chciał to nie mogę wypowiedzieć się tak dobrze jak o Bakemono. Jest to niewątpliwie seria gorsza i o wiele prostsza. Zapewne największym problemem tego anime jest właśnie owa prostota.

W Nisemonogatari, podobnie jak w Bakemono mamy tutaj do czynienia z oddzielnymi historiami, które łączy postać Koyomiego. Niestety, mamy tutaj tylko dwie historie, które zostały zamknięte w 11 odcinkach,. Opowiadają o Pszczole Karen(Karen Araragi) oraz Feniksie Tsukihi(Tsukihi Araragi), a są one - jak łatwo się domyśleć - siostrami naszego byłego wampira.

Fire Sisters!!
To co najbardziej mi przeszkadza w tym anime to nie mniejsza ilość historii w stosunku do Bakemono, nie występujące postaci, ale to jak zostało to wszystko rozciągnięte. Te jedenaście odcinków, które zaserwował nam Shaft to zbyt wiele jak na te dwie opowieści, które są o wiele prostsze niż te pokazane w Bakemonogatari. Oglądając to anime czułem się jak na jakimś festiwalu wygłaszania cały czas tych samych kwestii, ale na innym tle. Właściwych historii dotyczących Ognistych Sióstr jest w sumie znikoma ilość, cała reszta to wygłaszanie przez nie i Koyomiego ciągle tych samych frazesów.

Zapewne był to zabieg celowy by pokazać, że to anime nie jest takie jak poprzednik, chciano pokazać niezależność tych wydarzeń pomimo iż jest to kontynuacja serii ich poprzedzającej. Widać to wszędzie - w sposobie opowiadania historii, zatartej między nimi granicy czy świecie jako takim. Świat mimo iż wciąż niecodzienny to jest bardziej spójny - i to nie w ten nietypowy sposób, ale tak zwyczajnie.

Zmianie uległa również postać Koyomiego, który został tutaj pokazany jako jakiś brudny perwers którego zachowanie "próbowano" niejako tłumaczyć, ale nietrudno zaobserwować, że Koyomi z Nisemono to nie do końca ten sam Koyomi co w Bakemono.

Odniosłem wrażenie, że twórcy chcieli zrobić coś bardziej standardowego niż ich poprzedni twór, ale chcieli zawrzeć też jakąś cząstkę jego specyfiki przez co wyszło takie nic - ani nic wyjątkowego, ani nic zwyczajnego. Mało udany eksperyment.

Albo i nie. Bardziej trafnym określeniem byłoby sprytny oszust. Niemniej, co bym nie myślał o tym anime to nie mogę powiedzieć, że zakończenie było rozczarowujące czy słabe - było świetne!



Kilka słów na koniec.

Pomimo wad Nisemonogatari muszę uznać obie serie za dobre, a Bakemonogatari wręcz świetną. Nie są oczywiście idealne i w obu są rzeczy, które mnie irytowały, ale patrząc na całokształt widać, że wszystko zostało dobrze przemyślane i nie ma tutaj elementów przypadkowych.

Specjalnie nie pisałem o muzyce bo tą kwestię można - o dziwo - potraktować zbiorczo. Muzyka jest specyficzna, dobrze dobrana, pasująca do konkretnych sytuacji. Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że została ona wyraźniej zaakcentowana w Bakemonogatari, ale to już wyjątkowo osobiste odczucia. W obu seriach został zastosowany ciekawy zabieg zastosowania indywidualnych openingów do każdej z historii. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim i gdy po historii Senjougahary nadeszła kolej na opowieść o Mayoi i pojawił się nowy opening myślałem, że jest to po prostu część wydarzeń. Taki ze mnie mało domyślny typ.

Z czystym sercem mogę polecić obie serię tym, którzy lubią doświadczać interesujących rzeczy oraz nie są nadwrażliwi w stosunku do przerysowanego, może troszkę wyolbrzymionego ecchi i potrafią przymknąć na to oko bo tym na czym widz na prawdę powinien się skupić to opowiedziane historię i sposób w jaki zostało to zrobione. Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia - kim są obserwatorzy?


Pozdrawiam,
Grizz

niedziela, 12 czerwca 2016

Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo! - bycie nolifem może ci się przydać po śmierci


Mówi się, że śmierć nie jest wcale końcem. Po śmierci możemy przejść do innego, lepszego świata, który pozbawiony jest trosk, obaw, cierpienia.. A może jednak jest tak jak przedstawili nam to ludzie odpowiedzialni za stworzenie animu Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo!?


Na KonoSubę natrafiłem całkowicie przypadkiem przeklikując tytuły proponowanych anime na jednej ze stron udostępniających odcinki. Przeczytałem połowę opisu tego anime i stwierdziłem "ok, nada się żeby kiedyś oglądnąć" bowiem rysowało mi się to jako sztampowe anime akcji jak np. SAO czy Hataraku Moou-sama! Miałem kilka serii do nadrobienia więc zostawiłem sobie ten tytuł na później jako lekką odskocznię pomiędzy seriami z którymi wiązałem "większe nadzieje". Po oglądnięciu pierwszych odcinków cały obraz rysujący się w mojej głowie legł w gruzach. Po tym nauczyłem się czytać pełne opisy fabuły.


Życie Kazumy Satou, odludka kochającego gry, w skutek tragicznego wypadku zakończyło się o wiele za szybko… a przynajmniej powinno się zakończyć, ponieważ gdy chłopak otworzył oczy okazało się, że jednak nie umarł, a zamiast tego stoi przed nim piękna dziewczyna nazywająca siebie boginią. Proponuje mu ona podróż do innego świata, ale jest warunek: jeśli na to przystanie, będzie mógł zabrać ze sobą tylko jedną rzecz. „Zgoda, w takim razie zabiorę ciebie”, odpowiada Kazuma.Tak zaczyna się niesamowita przygoda odrodzonego Satou, której celem jest pokonanie wielkiego Króla Demona

Jak się okazuje nic nie jest takie jak mogłoby się wydawać. Kazuma i bogini(jak się okazuje ma na imię Aqua) po tym jak trafiają do innego świata są w niezbyt ciekawej sytuacji - bez jedzenia, pieniędzy czy dachu nad głową. Tutaj po raz pierwszy dowiadujemy się jakie zalety ma bycie nolifem spędzającym całe dnie przy komputerze i grającym w gry. Kazuma jako wielki entuzjasta gier RPG już po chwili znajduje rozwiązanie ich problemów.. A przynajmniej tak to wygląda bo zaraz na ich drodze pojawia się kolejny i kolejny i kolejny. Tak w kółko - właściwie całe to anime opiera się na tym, że gdy zdarza się coś co jest w stanie odmienić opłakaną sytuację bohaterów to okazuje się, że pojawia się przed nimi kolejna przeszkoda.

Życie bohatera nie jest łatwe i szybko okazuje się, że Kazuma biorąc ze sobą Aquę zamiast potężnego ekwipunku, wielkich magicznych mocy czy stosu złota popełnił ogromny błąd gdyż to głównie ona jest przyczyną ich niezbyt wesołej sytuacji. Muszą znaleźć pracę, śpią w stajni i nie mają szans z nawet bardzo słabymi "bestiami". Może być gorzej? Może gdyż niedługo potem spotykają potężnego, acz bezmyślnego i bardzo ograniczonego maga Megumin oraz całkowicie beznadziejnego - jeśli chodzi o kwestie bojowe - krzyżowca Darkness. Niby z ich pomocą zaczynają powoli stawać na nogi, ale.. Tutaj już polecam oglądnąć samemu

Tak właściwie to można by już tutaj skończyć pisać o tym anime bo ciężko jest cokolwiek więcej o nim powiedzieć. Jest to typowy komediowy średniak, który nie ma do zaoferowania nic poza trywialnym humorem, kilkoma ecchi momentami i niezbyt porywającą fabułą. Wszystko opiera się na głupkowatych żartach sytuacyjnych, głupim zachowaniu bohaterów i postawieniu w środku tego śmieszkowatego chaosu Kazumę - gościa, który jako jedyny potrafi ruszyć głową, choć bywa, że nie potrafi wyciągnąć wniosków z popełnionych przez siebie błędów.

Wspomniałem o momentach ecchi, ale ani nie ma sensu ni potrzeby się nad tym rozwodzić - ot wielkie, podskakujące piersi, wyuzdanie, podteksty. Jednak jest to dużo lepiej umiejscowione i przedstawione i po prostu bardziej pasuje niż np. w takim Gakusen Toshi Asterisk, o którym napiszę jak tylko skończę drugi sezon.

Kreska jest standardowa - ani to brzydkie, ani nie wzbudzało we mnie jakichś specjalnych odczuć. Muzyka pasowała do całości, ale też nie była niczym wyjątkowym, czymś co jakoś specjalnie zapadałoby w pamięć. Opening i ending też nie są niczym specjalnym - da się tego słuchać, ale nie zapadły mi w pamięć jak choćby te z Ano HI Mita Hana no Namae wo Bakutachi wa Mada Shiranai.

Jak widać, choćbym nie wiem jak się starał to nie jestem w stanie napisać czegokolwiek ponad to co napisałem. To animu to taki typowy, lekki, mało ambitny średniak, który jednak ogląda się niezwykle przyjemnie i na prawdę można się przy tym dobrze bawić. Spodobał mi się prosty, trywialny humor, postaci mimo iż totalne ofermy to nie irytowały. Może to dlatego, że tak jak w przypadku mojego ulubionego Onegai Teacher to anime jest świadome tego czym jest i nie stara się za wszelką cenę oszukać widza, ze jest czymś więcej.


Pozdrawiam,
Grizz


A na koniec opening i ending :)


sobota, 4 czerwca 2016

Hai to Gensou no Grimgar - kolejne dobre anime (nie)o MMO


Nie śledzę sezonowych nowości zatem nie mam pojęcia jak wygląda to teraz, ale przeglądając internety odniosłem wrażenie, że uspokoiła się ta nagła moda na animu osadzonym w MMO. No i bardzo dobrze, bo mimo iż MMORpg to jeden z moich ulubionych gatunków gier komputerowych tak kolejne kreskówki o nolifowych dzieciakach(i nie tylko) uwięzionych w VR zaczęły mnie nużyć.

Nie mówię oczywiście, że wszystko jest złe - np. Log Horizon to bardzo dobre anime, ale po dwu sezonach bardzo słabego Sword Art Online i mocno średnim Overlordzie nie miałem ochoty zagłębiać się w ten temat, a wiem, że istnieje przynajmniej kilka potencjalnie dobrych anime, których akcja rozgrywa się w VR. Niestety miałka papka jaką nam zaserwowano pod postacią choćby SAO skutecznie mnie odstraszyła.

Zahaczyłem również o animu, które muśnięciem delikatnym niczym skrzydło motyla nawiązują niejako do tematyki MMO i muszę przyznać, że znacznie przyjemniej oglądało mi się np. No game no life, Mondaiji-tachi ga Isekai kara Kuru Sou Desu yo? czy Btooom!

Łatwo można się zatem domyśleć, że niezbyt entuzjastycznie podszedłem do Grimgara. Właściwie jedyną rzeczą jaka mnie przekonała do obejrzenia tego anime były słowa jednego z prezenterów Radia Aoi, który to stwierdził, że mimo iż jest to anime w grze to nie odczuwa się tego. Stwierdziłem, że w sumie to czemu by nie obejrzeć - gdyby mi się nie spodobało to miałbym przynajmniej na co pluć żółcią. Obejrzałem zatem i.. Hai to Gensou no Grimgar stało się jednym z moich ulubionych anime.
Ale, ale.. o czym to w ogóle jest? Anime opowiada o grupce ludzi, którzy nagle obudzili się w ciemnym pomieszczeniu, a gdy je opuścili to okazało się, że nie pamiętają kim właściwie są, jaka jest ich przeszłość, gdzie są, skąd przybyli i co właściwie powinni ze sobą zrobić. Niedługo potem dowiadują się, że ich głównym celem jest przetrwać. Oczywiści co silniejsi i bardziej ogarnięci zgadali się ze sobą(i szybko odnaleźli się w nowych okolicznościach), a ci którzy pozostali - no cóż, oni są naszymi głównymi bohaterami.

SAO, LH czy Overlord przyzwyczaiło nas, że protagoniści to zazwyczaj ci ogarnięci, ci którzy potrafią sobie w takim świeci poradzić - Kirito czy Shiroe byli dobrymi graczami, znali zasady panujące w świecie w którym się znaleźli. W Grimgarze jest całkiem inaczej. Poznajemy grupkę młodych ludzi, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić i połączyli się w grupę z myślą, że "może to jakoś będzie". Czas pokazał, że to "jakoś" nie jest zbyt optymistyczne.

Grupa bohaterów składa się początkowo z Manato, który pełni rolę lidera, spokojnego, lubiącego rzeźbić Moguzo, porywczego i głupkowatego Ranty, otwartą i pełną entuzjazmu Yume, nieśmiałą i cichą Shihoru oraz spokojnego, opanowanego Haruhiro, który pełni również rolę narratora tej historii. Ci młodzi ludzie nie mają łatwo - całkowicie sobie nie radzą, są zagubieni, boją się. nie potrafią nawet zabić najsłabszego potwora jakim jest goblin. Jest to jedna z rzeczy, która definiuje wyjątkowość tego anime - bohaterowie uważają ten świat za świat. Nie widzą tutaj gry(bo i nie wiedzą o tym), a normalny świat. Mają opory przed zabijaniem bo wiedzą, że gobliny czują, że się boją, że walczą o życie. Nie mamy tutaj mobów, ale żyjące stworzenia, które czyją wolę przetrwania.

W końcu nasza grupka zaczyna jakoś powoli stawać na nogi i gdy zaczynają widzieć promyk nadziei na lepsze jutro ich lider ginie co doprowadza ich do rozpaczy, nie wiedzą co dalej, co powinni robić, stracili tego, który trzymał ich razem. Łatwo się domyśleć, że miało to znaczący wpływ na relacje grupie. Potem pojawia się Mary czyli osoba, która całkiem nieświadomie swoim zachowaniem i stosunkiem do reszty odbudowuje pewną osobliwą więź łączącą naszych bohaterów.

Mimo iż umarł, Manato ciągle był obecny.



Może wystarczy tyle o fabule. Przejdźmy do ogółów. Mimo iż nie jest to typowe anime o MMO to czuć tutaj wyraźnie aluzje, które uświadamiają nam, że nie jest to zwykły świat fantasy jak np. jest to w Zero no Tsukaima - mamy tutaj "system" profesji i umiejętności - Mamy tanków, healerów, casterów, typowych dpsów posiadających unikatowe zdolności. Nie obyło się również bez systemu lootu z pokonanych potworów czy matsów do craftingu. Mimo iż jest to obecne to nie pełni tutaj znaczącej roli, a to dlatego, że tak na prawdę jest to anime obyczajowe. Bohaterów w pewnym momencie przestaje interesować gdzie i dlaczego są(mimo iż są świadomi, że nie należeli wcześniej do tego świata), a zaczynają po prostu tutaj żyć. Historia przedstawiona w Grimgarze to opowieść o losach grupki ludzi starających się po prostu żyć(co jest podobne trochę do Log Horizon). Jest to główna rzecz, która urzekła mnie w tym anime - prozaiczność całej rzeczywistości. I hej! Nie ma tutaj mighty questa ;)

Hai to Gensou no Grimgar jest jednym z nielicznych anime przy których oglądaniu nie miałem nawet najmniejszej ochoty przewijać openingu i endingu. Zdarzają się anime gdzie opening na tyle mi się podoba, że przesłuchuję przez całą serię od początku do końca, ale bardzo rzadko wytrzymuję z endingiem więcej niż raz. Ogólnie ścieżka dźwiękowa jest ładna choć nie porywa jakoś wybitnie - ot, pasuje do całości.

Na uwagę na pewno zasługuje oprawa graficzna i nie mówię tutaj o kresce postaci czy rzeczy na pierwszym planie, ale chodzi mi głównie tła, które niezwykle prostą, ale urzekającą estetyką sprawiały, że niekiedy zatrzymywałem odcinek po to tylko by na nie popatrzeć. Coś takiego nie zdarzyło mi się nigdy przedtem. Nie wiem dlaczego, ale tła wybitnie mi się podobają.

Ładne, prawda?
Wypadałoby wspomnieć nieco więcej o postaciach i ich relacjach, ale nie mógłbym zrobić tego nie zdradzając więcej z fabuły, a na prawdę nie chcę tego robić. Nigdy nie byłem jakimś wielkim przeciwnikiem spoilerów, nigdy też mi nie przeszkadzały, ale uważam, że to anime należy do grupki niewielu gdzie nadmierne zdradzanie fabuły byłoby profanacją. Wspomnę tylko, że żadna postać z naszej grupki nie jest nijaka, a i niektóre postaci drugoplanowe mają w sobie coś interesującego.

 No i to by było na tyle. Zachęcam do obejrzenia tego anime, bo na prawdę warto. Na koniec podlinkuję jeszcze opening i ending.

Pozdrawiam,
Grizz.